Co odbiera nam użalenie się nad sobą

Często słuchając ludzi którym nie jest obca depresja i/lub uzależnienie słyszymy niezły koncert użalania. Nasz cierpiący rozmówca budzi w nas pragnienie spieszenia mu z pomocą i zaangażowania w pocieszane, aby przygniatające go troski choć na chwilę stały się lżejsze. Jesteśmy przekonani że wyjście naprzeciw tym oczekiwaniom przyniesie mu pomoc i ulgę.

Ten sposób reakcji nie był mi obcy, reagowałem podobnie. Niewyrażenie aprobaty na jego troski wydawało mi się nieludzkie. Po niedługim czasie zorientowałem się w dziwnej wytrwałości niektórych osób do użalania się. Byłem trochę zdziwiony że sam nie korzystałem z tego narzędzia zbyt często, ale chyba dzięki temu mogłem na to spojrzeć z dystansu. Później odkryłem, że przez całe lata musiałem liczyć tylko na siebie i wszędzie gdzie przebywałem jakakolwiek forma użalania, nawet ta potrzebna zachowująca harmonię w korzystaniu z uczuć, była w moim otoczeniu naganna. Nie otrzymałbym pocieszenia, które jest celem użalania, a wręcz przeciwnie.

To, co przed chwilą napisałem już pachnie użalaniem, ale chyba mieści się w bezpiecznej normie.

Chcąc zrozumieć ten schemat spróbowałem przyjrzeć mu się bliżej. Miałem wrażenie że jest on silnym uzależnieniem blokującym drogę do zdrowienia.
Użalanie naruszające granice równowagi staje się środkiem do zdobycia pocieszenia, które powoduje chwilową poprawę nastroju. W tym może zamykać się cała metoda „zdrowienia”,
z gruntu fałszywa i prowadząca w ślepą uliczkę.
Schemat w którym szukam ludzi przy których mogę się użalać, dostać pocieszenie, doznać chwilowej ulgi, ale nie szukam drogi do spotkania ze sobą i akceptowania rzeczywistości, na pewno nie pomaga w zdrowieniu. Wręcz przeciwnie, skutecznie przed nim blokuje.

Szukając najgorszych stron życia, aby wykorzystać je do użalania, sami tworzymy świat tylko z nich złożony. To, co piękne w życiu staje się bezużyteczne, bo nie mogę tego wykorzystać do użalania i otrzymania pocieszenia.
Szukamy recepty na lepsze samopoczucie dołując siebie!
Jeżeli dostajemy pocieszenie eksponując się jako ciągle nieszczęśliwi i bezradni w obliczu niesprawiedliwej rzeczywistości, uzależniamy się od tego. Trudno wtedy nie przytulać się do depresji, przecież nas uwiarygodnia! Zamknięte koło.

Pocieszenie nie zdejmie z nas cierpienia, pozostawiamy go sobie jako źródło naszej siły. Poza tym otoczenie po jakimś czasie przestaje reagować na użalacza w sposób który by go satysfakcjonował. Ludzie bronią się przed tym w naturalny sposób. Traktujemy to jako odrzucenie i wykorzystujemy w użalaniu. Trzeba zmienić wspólnotę, znajomych, otoczenie, bo te przestają spełniać nasze oczekiwania, a przestać się użalać nie mamy zamiaru.

Odrobina pocieszenia jest chyba wszystkim potrzebna, ale jeżeli przekracza granice równowagi i wkrada się w naszą tożsamość, szkodzi.
Bardzo się użalasz? Zobacz jakie masz z tego „korzyści” i od czego Cię to izoluje.

Na zlecenie Fundacji Vitriol
opracował Tomasz Kot.

Skomentuj

Vitriol na Facebooku